Portal Społecznościowy Klubu "Chimera" Kędzierzyna-Koźla
Peter Morton, medyk
- Sprawdzałeś nas czy czasem nie jesteśmy kanibalami. Macie tutaj z nimi problem? Czy powinniśmy się ich strzec podróżując w tych okolicach? I co tak właściwie masz na myśli mówiąc, że to miasteczko jest Twoje?
Ostatnio edytowany przez Chudy (2010-03-30 13:53:04)
Offline
God of RPG
Patrząc na Callahana:
- Lepiej pilnuj swoich mocodawców. Bo chyba nie widzą do kogo i jak mają się zwracać. - W międzyczasie lekko kiwnął głową jednemu z dryblasów. Nie zdążyliście się nawet zorientować co się szykuje. Ten szybkim jak błyskawica ciosem uderzył Andersona pięścią w twarz.
- Następnym razem nie będę taki pobłażliwy chłopcze więc zważ na słowa. Teraz może wrócimy do odpowiedzi na moje pytania. - Jakby nigdy nic zasiadł przy waszym stoliku.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bartek wpisz sobie lekką rane na głowie
Ostatnio edytowany przez Darth Misiekh (2010-03-30 14:00:56)
Offline
George the Screwdriver
Ciągle patrząc w oczy "szeryfa" i lekko się uśmiechając
-Zatem pytaj , spróbujemy odpowiedzieć na wszystkie pytania , jeśli nie na wszystkie to przynajmniej na większość
Offline
Anderon
(Co za imbecyl ze mnie mówiąc sobie w myślach) Mysląc nad tym co się stało dlaczego mnie walną i z jakiego powodu. Szarik do nogi wychodzimy z tej obleśnej knajpy
Chłopaki jak cos czekam na zewnątrz
Ostatnio edytowany przez Bartek (2010-03-30 14:25:20)
Offline
Callahan
- Już spytał. - powiedział do George'a. Uśmiechnął się lekko widząc, że Anderon próbuje wyjść. - Spokojnie treser, bo tym razem "szef" miasta użyje czegoś więcej niż pięści. Usiądź na tyłku wraz z swoim psem i może dojdziemy do... do - zaczął pstrykać palcami szukając słowa. - Konsensusu... lub coś w ten deseń.
Usiadł przy stole poprawiając noże przy pasie.
- Kim jesteśmy... bandą, która zdecydowała się podróżować od ostatniej mieściny... chyba nazywała się Pallit. Mogę się mylić. Callahan, Anderon, George i Peter. - zaczął pokazywać kto jest kto. - I zdążyliśmy stracić już cały prowiant... więc sądzimy, że może przyda wam się nasza pomoc. W zamian za... coś konkretnego.
Przez całą rozmowę gapił się na "szeryfa" zmarszczonymi brwiami, nie mrugając. Tak jakby zabił mu matkę, babkę, dziadka i może nawet psa. Jakby zawsze tak wyglądał.
Offline
George the Screwdriver
Rozsiadł się jeszcze bardziej , wredny uśmiech nie znikał mu z twarzy , położył nogi na stoliku i wzdychnął.
-To jak macie dla nas robotę czy nie?
Wziął jeden z jego kluczy leżących na stole , zaczął nim podrzucać i gwizdać pod nosem hymn Ameryki kiedy ta jeszcze istniała , wyraźnie denerwowało go ciągłe milczenie szeryfa. Co chwile zerkał to na szeryfa to na podrzucany klucz. Melodia zmieniła się , już nie był to hymn a solówka "Stairway to Heaven".
Ostatnio edytowany przez Greyu (2010-03-30 18:39:43)
Offline
Anderon
Po chili zastanowienia się usiadł. W ciszy kiwną ręką na psa aby się położył i zaczął go głaskać po głowie.
I tymi słowami wrócił się do Georga: A ty co masz taki uśmiech jak na budyniu? I zaczął nucić melodię jakiegoś zespoły metalicznego oczywiście cały czas głaskając psa po głowie.
Ostatnio edytowany przez Bartek (2010-03-30 19:09:26)
Offline
God of RPG
Henry Morisson:
Udałeś się w kierunku drzwi . Długotrwałe przebywanie w hibernatorze przestawało już o sobie przypominać, chociaż dalej nie potrafiłeś sobie przypomnieć większości wcześniejszych wydarzeń.
Wychodząc przez drzwi znalazłeś się na korytarzu. Zaraz też po wejściu zapaliły się panele jarzeniowe na suficie. Zapewniające słabe światło. Panował tutaj taki sam albo i większy bałagan niż w pomieszczeniu z hibernatorami. Po ziemi warlały się wszelkiego typu rzeczy od ubrań po rzeczy osobiste personelu. W połowie długości holu dostrzegłeś kolejne parę drzwi. Jedne prowadzące na lewo oraz po przeciwnej stronie na prawo oraz jeszcze jedne na końcu . Z blady wspomnień jakie ci się przypominały to właśnie tam powinieneś szukać swoich rzeczy.
Callahan, Anderon, George i Peter:
- Oooo, Pallit. Słyszałem o tej mieścinie. Całkiem przytulna okolica, jeżeli wiecie co mam na myśli. Mówisz o czymś poważnym czy raczej tylko o handlu?? - zrobił lekka przerwę gdyż w tym Momocie po sali dał się słyszeć głos George`a – Uspokój swoich przyjaciół lepiej Callahan bo będę ja to musiał zrobić. – Przez jego twarz przebiegł lekki uśmiech – Ty synu lepiej zdejmij te nóżki z tego stolika bo jeszcze sobie coś zrobisz. Wracając jednak do naszej rozmowy Call. Chyba nie obrazisz się jeżeli będę do ciebie tak zwracał. Widzisz może miałbym coś co ty i twoi chłopcy moglibyście dla nas zrobić. Od niedawna mamy problemy z miejscowymi. Znaczy z ludźmi pustyni. Jeżeli pozbyliście się dla mnie tego kłopotu może i ja potrafiłbym i wam pomóc. Co ty na to??
Offline
Anderon
Wtedy przestał nucić i zaczął przysłuchiwać się rozmowie i usiadł tak żeby widzieć co się dzieje za oknem.
Ostatnio edytowany przez Bartek (2010-03-30 19:16:42)
Offline
Callahan
- Jeśli moi kompani podróży zaczną się zachowywać jak należy... no chyba, że są głodni ołowiu... w tym drugim przypadku to nie do mnie. Ale jeśli uda im się zgrać, w tym ja, to pewno da się załatwić jakąś ciężką robotę, ponieważ na handel... troszkę za mało mamy. - strzelił kośćmi i rozejrzał się po grupie. - Kompani podróży. - podkreślił. - Opowiedz nam o tych ludziach pustyni... jakieś mutki?
Offline
George the Screwdriver
Ściągnął nogi ze stołu , ujął w ręce podrzucany klucz. Klucz w tym momencie miał przypominać pistolet , wycelował w szeryfa.
-Pif-Paf! I po mutantach. Może macie jakiś czołg bądź cekaem
Obkręcił klucz na palcu , udał , że zdmuchuje z niego dym i niczym rewolwerowiec , schował go do kieszeni.
-Od kiedy to tak naszej "chodzącej psiarni" wyostrzył się język? Gadałeś może ze swoim kochanym Szarikiem? Naprawdę musisz wymyślić coś lepszego by mnie obrazić.
Spojrzał na Anderona i głośno się zaśmiał.
-Czy ty dzikusie jadłeś w swoim nędznym życiu budyń? Albo nie zapytam inaczej , czy widziałeś coś takiego na oczy!? Ciągłe jedzenie pozostałości brudnych roślinek i padliny , to jedyne rzeczy które kiedykolwiek jadłeś.
Popatrzył w sufit.
-Jeśli mamy polować na ludzi bądź mutanty może nam się przydać twój pies , będzie służył jako przynęta. Zjedzą go a ich pełne brzuchy będą ich ciążyć , wtedy poderżniemy im gardła , co ty na to?
Ostatnio edytowany przez Greyu (2010-03-30 20:23:28)
Offline
Henry Morisson
Gdy Henry przekroczył próg upewnił się w swoich przekonaniach co do tego miejsca.
~Musiało stać się coś okropnego, aby wyludnić to miejsce~
Pamiętał jak przez mgłe przechodzenie korytarzami tajnego ośrodka. Przy każdych co ważniejszych drzwiach stało 2 wojskowych sprawdzających uprawnienia personelu aby przypadkiem nie weszli tam gdzie nie powinni. Teraz... przed jego oczami była pustka, ani jednej żywej duszy.
Przechodząc przez korytarz przyspieszył kroku w stronę drzwi na końcu, serce waliło mu jak młotem.
~Muszę porozmawiać z Heleną~
Ostatnio edytowany przez Wellby (2010-03-31 23:29:17)
Offline
Peter Morton, medyk
- George, daj spokój. Zaraz jak nie przestaniesz zgrywać chojraka to panowie towarzysze rzeczywiście zrobią z twojej twarzy budyń. - zwracając się do szeryfa - Z całym szacunkiem ale nie jesteśmy "jego chłopcami".- wskazując kiwnięciem głową na Callahana - Każdy martwi się o swój tyłek. Jeśli chcesz zwerbować całą naszą czwórkę to mów do nas wszystkich. Nie pracujemy dla Callahana. Nie jest też on jakimś naszym przywódcą.
Ostatnio edytowany przez Chudy (2010-03-30 21:16:41)
Offline
Anderon
Zrywając się z krzesła na równe nogi podszedł do Georga i łapiąc go za fraki wywleka przed bar. Gdzie z pięści wysadza mu prosto w brzuch mówiąc te słowa.
-Uspokój się trochę bo nie chcę mieć żadnych kłopotów i jeśli chodzi o psa to no jest najlepszy w polowaniu i tropieniu każdej zwierzyny czy też mutanta. I więcej szacunku do zwierząt.
Offline
George the Screwdriver
Łapiąc się za brzuch i zwijając się z bólu wykrztusił
-Ty jebany relikcie przeszłości , idź się lepiej pomódl do swoich indiańskich przodków
Zaczął kasłać , oparł się kolanem o ziemię , wstał , otrzepał się z kurzu , napluł Anderonowi prosto w twarz i spowrotem wszedł do baru , usiadł na wcześniejszym miejscu wciąż trzymając się za lekko jeszcze bolący brzuch.
-A co do twojego psa - Krzyknął tak by Anderon to usłyszał - To mam go w dupie i kiedy nadarzy się taka okazja poślę go na pewną śmierć
Offline